Wydawnictwo DRZEWO BABEL

Książka

Sama z nim

 

Jestem osobą moralnie wątpliwą, wie pan: wątpię w moralność innych.

Wierność to pusty koncept, to ślepa próżność, jakby się coś trzymało, jakby się wierzyło we własną nieśmiertelność, jakby się było nieśmiertelnym.

Właściwie, zaczęłam kochać mężczyzn tak, jak kocham moje dzieci, moje córki: kiedy trzymam je w ramionach, od dziecka, od kiedy były zupełnie

malutkie, wiem, że to ciepło mnie opuści, że te ciała, które pieszczę całą swoją miłością, porzucą mnie i nawet nie będę wiedziała, gdzie ich szukać, wiem, że pójdą sobie, znam od samego początku tę nieobecność, mieszczącą się w zagłębieniu najczulszych ramion, tę samotność, w której tamten nas pozostawia, nawet jeśli nas kocha, w której zostawia nas w końcu, nawet jeśli powraca, tę samotność, która jest również jego samotnością, jego niezbywalną innością.

Jest to również to, co daje mi rozkosz w miłości, we wszystkich postaciach miłości: rozkoszuję się fizyczną obecnością, rozkoszuję się obecnością i ciałem. Tak, mężczyźni są jak duże dzieci. Odchodzą, ja ich nie zatrzymuję. Są wolni, więc uwalniają się, nie ma miłości, są tylko dowody miłości, prawda? Ciało to jedyny dowód miłości – albo nie, raczej nie, nie jedyny: mężczyźni wolni mogą odejść, a czasem zostają – to jest najpiękniejszy dowód miłości: pozwolić sobie zostać, choć można by było odejść.

Myślę, że to trafna myśl: porównać miłość do mężczyzn z miłością do dzieci. Od kochanka, od męża wymagamy wierności, monogamii ciała pod pretekstem, że byli w nas, w naszym brzuchu, a czy domagamy się tego od synów i córek, czy żądamy od dziecka, by pozostało wierne swojej matce dlatego, że mieszkało w jej brzuchu, czy domagamy się od niego wiecznie tej wdzięczności, głupiej i czczej, wdzięczności dla brzucha? Odchodźcie, idźcie sobie, odchodźcie, wiem, że mnie kochacie – czemu miałabym dodawać więzy krwi i skóry do tysiąca łańcuchów, które i tak nas wiążą?