Książka
- Na pierwszy rzut oka Grégoire Delacourt
Trzeciego wieczora, od kiedy w jego życiu pojawiła się Scarlett Johansson, Arthur Dreyfuss wrócił do domu z dwiema płytami DVD – Vicky Cristina Barcelona i Wyspa – które udało mu się znaleźć w salonie fryzjerskim Planchard (w którym można było również zostawić do wypełnienia puste kartridże do drukarek atramentowych i laserowych), łatwo rozpoznawalnym po ponurej fasadzie z rudej cegły, dwóch przeszklonych ścianach, antresoli z czerwonej cegły, która zdawała się być zawieszona w przestrzeni, i wyblakłym szyldzie reklamowym „Édonil – pielęgnacja włosów”. Przyniósł również kolację: dwie roladki z ciasta francuskiego z żółtym serem (znowu!), dwa duże półmiski wędlin i butelkę wina, które kupił na ulicy 12 listopada 1918 roku w sklepie mięsno-garmażeryjnym U Tonneliera.
To był sklep mięsny jakby wyjęty z innej epoki. Niczym na fotografii Depardona. Z czerwono-białą fasadą, dużymi, prostymi czarnymi literami, poważnymi jak litery gabinetu radiologicznego, z których każda była przyklejona na innej białej kostce. Gdyby nie samochody i tablice reklamowe Decaux, miałoby się wrażenie, że w Long czas zatrzymał się w 1950 roku. To wrażenie pogłębiały niskie domy z cegły lub betonu, spadziste dachy kryte dachówką, fasady malowane w wesołe, żywe barwy: w kolorze żółtym, ochry lub radosnego błękitu, jak na przykład ten na rogu ulic Hotton i Ancienne-École-des-Filles, bez wątpienia po to, aby odpędzić smutną i melancholijną szarość unoszącą się nad głowami; szarość, która uniemożliwiała wszelkie wzloty.
Tym razem to Arthur Dreyfuss przyniósł do domu komfortowe jedzenie. Miało posłużyć za miękki materac amortyzujący upadek, do którego zamierzał doprowadzić.
Scarlett Johansson wydawała się bardzo wzruszona tą delikatną atencją, i odważyła się cmoknąć mechanika w policzek, a on o mało nie upuścił na podłogę wędlin, i ta jego niezręczność wydała się aktorce jeszcze bardziej wzruszająca; przynajmniej takie odniósł wrażenie.
Zasugerowała, żeby przed kolacją przeszli się po miasteczku: rozprostujemy nogi – powiedziała, uśmiechając się czarująco, uwodzicielsko. Arthur Dreyfuss przystał na to z entuzjazmem, uznając te kilka dodatkowych minut życia za nieoczekiwany prezent przed ogłoszeniem przykrego werdyktu.
Poczekał, aż słońce oddali się za stawy Provisions i Aunais, spowijając miasteczko gęstym, przytulnym mrokiem, idealnie dostosowanym do gwiazdy incognito.
Pogrążyli się zatem w martwocie Long, drżeli w chłodzie ciągnącym znad mokradeł. Miasteczko jest małe. Zamek, centrala hydroelektryczna, Grande Rue (gdzie znajduje się merostwo, klub seniora, piekarnia, która w czwartki zamienia się także w pizzerię. „Nie zapomnij złożyć zamówienia!”), gminny kemping La Peupleraie, mleczarnia przy hodowli Copin i zakład murarski Gervais-Scombart – spacer na dwadzieścia minut z hakiem.
Szli wolno, wdychając zapach pierwszych dymów z rozpalonych kominków, zachowując odległość mniej niż jednego metra jedno od drugiego, on trochę z tyłu.I czasem, kiedy ich cienie padały na mur, wyciągał rękę, aby pogłaskać cień jej włosów. Drżał przy tym tak, jakby chodziło o prawdziwą pieszczotę; powoli oswajał się; uczył się gestów nieznanej mu dotąd czułości; chciał nagle coś powiedzieć, powiedzieć jej w przytulnym mroku rzeczy, które układamy sobie nocą w głowie, aby wyjawić je wtedy, kiedy los zsyła nam taką piękność. Scarlett Johansson rozglądała się wokół, śmiała się, zwyczajna, szczęśliwa. Ale słowa są lękliwe i nie przychodzą łatwo. Onieśmiela je odmieniane przez wszystkie przypadki boskie ciało, zawstydza nieubłagana gramatyka pożądania. Wszystkie słowa są zbędne w obliczu brutalnej rzeczywistości. Czy wszystko w porządku? – zapytała. Tak, tak. Nie jest ci zimno? Przeszli obok maleńkiej kapliczki Notre-Dame-de-Lourdes przy wylocie z miasteczka w kierunku Ailly. Nagle zapragnął być mężczyzną, silnym, porywczym, namiętnym, którym zawładnęło pożądanie; wepchnąć ją do kapliczki, bez wątpienia wydałaby z siebie cichy okrzyk, i szepnęłaby, jesteś szalony, zapytałaby, co robisz, a on powiedziałby, chciałem cię prosić, żebyś dzieliła ze mną życie, wybrała bezludną wyspę, jadła ze mną fiołkowe makaroniki, a ona by się zaśmiała, powtarzałaby you’re crazy, wróćmy teraz do domu, jest mi trochę zimno, ale to było miłe, Arthur, to było takie miłe, to było cute.
Może powiedziałaby tak.
Ale zamilkł, bo słabości zawsze zwyciężają.
Zamilkł, bo nie da się oswoić niemożliwego – dziewczyny takiej jak Scarlett Johansson – w porywie namiętności, popędliwości, pośpiechu. To wymaga elegancji, formy wyrzeczenia.
– Wracajmy – powiedział – jest ci zimno.
Ale to on drżał, bo znał ciąg dalszy.