Wydawnictwo DRZEWO BABEL

Książka

sześć franków

 

Matka kochała czytać. Czytała Sagankę, Marie Cardinal, Barjavela. Ledwie wstała, schodziła czytać, a niania z naszej dzielnicy, Polka, przychodziła zająć się mną. Potem był żłobek, potem kolejne babysitters po sześć franków za godzinę, wieczorem, chociaż ona była tu, w salonie. Nie ruszała się, oczy jej błyszczały. Ojciec twierdził, że to ze smutku, ale ja wiedziałem, że to od piwa, które piła czasem od rana. Kiedyś wyznała mi, że była za młoda, by mieć dziecko. To nie znaczy, że nie chciałam ciebie, mówiła; nie chciałam siebie. Nie rozumiałem. Próbowała mi wyjaśnić: nie marzyła o tym, by być doskonałą mateczką rodziny. To jej nie interesowało i tyle. Ale ja? – spytałem. – Mnie kochasz, mamo, kochasz mnie? To samo pytanie co ty, Leonie. Ona odpowiedziała mi: z pewnością. Z pewnością, ale co z tego?

Rosłem wśród zapachów, które nie były jej zapachami, w ramionach, które nie były jej ramionami, Leonie. Rosłem pośród braku. Sam odzierałem się ze skóry, w pustce. To dlatego tej nocy chcę, żebyśmy byli razem, ty, Józefina i ja.

Twoje cioteczki natomiast miały prawo do większej wyrozumiałości. Interesowano się nimi. Robiono im wciąż zdjęcia, których pełno było wszędzie, całe albumy. Rodzice ustawiali je starannie na półkach, jakby nie chcieli ich zgubić. Kolekcjonowali wszystko, ich rysunki, ich wstążeczki do włosów. Unosili się nad ich podobieństwem, nad bladym wdziękiem ich twarzy, zielonymi oczyma, jasnymi lokami.

Ja uważałem, że przypominają dwie porcelanowe laleczki, nie rozstawały się nigdy, nawet idąc do toalety. W ich zabawach nie było miejsca dla mnie, ja się nie liczyłem, byłem niewidoczny. Miałem dwanaście lat, one siedem, jak ty. One nie odzywały się do mnie,komentowały mnie między sobą: on brzydko pachnie. Jego sweter jest wstrętny. On wsadził palec do nosa. Ma pryszcze na czole. I na nosie. To przez jego brudne palce. Na szczęście twój dziadek był chemikiem, sporządził dla mnie krem i pryszcze znikły. One bywały czasem okrutne, mówiły po co nam brat, wolałybyśmy mieć pieska.

Pewnego ranka jedna z moich sióstr nie przebudziła się.

I cała nasza rodzina wyleciała w powietrze.