Wydawnictwo DRZEWO BABEL

Książka

Wojciech Eichelberger

Psycholog, psychoterapeuta,

coach, pisarz

 

O Michale B.

 

Muszę wyznać, że nie potrafię pisać o dziele sztuki całkowicie w oderwaniu od osoby jego twórcy. Kilka lat temu spędziłem bowiem wieczór w jego

paryskiej pracowni. Spotkałem ciepłego, bezpośredniego, uważnego człowieka, który w niewyobrażalnie krótkim czasie, nie prosząc nikogo o pomoc, wyczarował smakowity i efektownie podany obiad dla kilku zgłodniałych wędrowców.

Jednak to, jak go widzę poprzez jego sztukę, potwierdza i umacnia tamto pierwsze wrażenie – i nie jest, jak sadzę, nieświadomym wyłuskiwaniem z bogatej rzeczywistości jego dorobku tylko tego, co potwierdza z góry powzięte przekonanie. Daję sobie prawo tak sądzić tym bardziej, że to, jakim go widzę poprzez jego dzieła, z pewnością nie jest czymś dostrzegalnym jedynie dla oka psychologa i psychoterapeuty, lecz jest chyba oczywiste i dostępne dla każdego uważnego odbiorcy.

Zacznę od rzeczy najważniejszej; otóż zauważyłem, że wszyscy patrzący na twórcze dokonania Michała ludzie po krótkiej chwili zaczynają się ciepło uśmiechać (przeprowadziłem w tej sprawie stosowne badania na najbliższych i przyjaciołach). To mogłoby być najlepszą, najkrótszą recenzją, będącą zarazem – jak mniemam – źródłem ogromnej i zasłużonej satysfakcji autora. Ale skoro podjąłem się trudnej roli pisania o tym, co widać, więc będę brnął dalej.

Tak więc dominującym, wręcz narzucającym się, wrażeniem wynoszonym z obcowania ze sztuką Michała jest przekonanie, że mamy do czynienia z człowiekiem wrażliwym, radosnym, obdarzonym ogromnym poczuciem humoru, odważnym i wolnym. Każdy przyzna, że miło jest spędzać czas w towarzystwie kogoś takiego. Stąd nawet chwilowe i powierzchowne obcowanie z jego sztuką wprowadza nas w dobry, ciepły nastrój. Na dłuższą metę – odzywa się w nas szczera wdzięczność do Autora za to, że tak hojnie dzieli się zdolnością do zachwytu, zachęcając nas zarazem do uważnego i radosnego życia. Sztuka Michała niesie więc w sobie rzadko dzisiaj spotykaną wartość pozytywnej terapii ducha. Ducha nie egzaltowanego, lecz zjednoczonego z ciałem i konkretem – co nadaje tej duchowej terapii jeszcze szczególniejszy wymiar.

Nawet powierzchowny rzut oka na twórczość Michała każe myśleć, że mówi do nas człowiek, który jest w godnym pozazdroszczenia zmysłowym kontakcie ze sobą i ze światem, że mówi do nas człowiek, który czuje ciało i czuje życie. Świadczy o tym szczególnie Michałowa fascynacja tematem dłoni i stóp, które prócz bycia niezastąpionymi środkami wyrazu stanów duszy i emocji są też najważniejszymi organami podtrzymującymi człowieczy, zmysłowy kontakt ze światem i z innymi ludźmi.

Ujmujące, a zarazem imponujące jest uparte, czasami wręcz obsesyjne dążenie Michała do niemal zenowskiej zwięzłości i prostoty graficznej narracji. Jednak uważny odbiorca – mimo spontanicznej lekkości i genialnej trafności końcowego rezultatu – z pewnością dostrzeże i doceni ogrom intelektualnego, emocjonalnego i artystycznego wysiłku, który za nim stoi.

Efekt graficzny, jasność i pojemność przekazu są prawie zawsze doskonałe i ostre jak miecz samuraja. Tak ostre, że gdyby Autor uległ pokusie poszukiwania podobnej zwięzłości i ostrości w komunikowaniu treści i uczuć w kontaktach z ludźmi ze swojego otoczenia, to mogłoby to być zbyt trudne, a nawet bolesne dla adresatów.

Uderzająca jest formalna i estetyczna perfekcja dzieł Michała. Są one tak perfekcyjne, że można im nawet zarzucić nieprawdziwość i nierealność. Podobnie czuję oglądając nieludzko idealne i odrealnione ciała pięknych kobiet pokazywanych w magazynie Playboy. Wydaje się, że w sposób niezauważony i niezamierzony formalny perfekcjonizm stanął Michałowi na drodze w jego uporczywym poszukiwaniu autentycznego pulsu, wibracji, struktury i faktury życia. Michał konsekwentnie ucieka od wszystkiego, co może kojarzyć się z błędem, dysonansem, bałaganem, brzydotą – a nawet z odrobiną szaleństwa czy improwizacji. Można przypuszczać, że jest to ucieczka od brzydoty, destrukcji i bylejakości pejzażu komunistycznej biedy, w której przyszło mu wzrastać. I tu znowu należy się modlić, by ten formalny i estetyczny perfekcjonizm nie poraził osobistego życia Autora, co mogłoby mu przysporzyć problemów w budowaniu trwałych i głębokich relacji z ludźmi i zgody na przemijanie.

Myślę, że dojrzenie piękna w brzydocie i świadomy, twórczy powrót do swoich biograficznych i emocjonalnych korzeni może być następnym ważnym krokiem na drodze artystycznego i osobistego rozwoju tego wybitnego artysty.

Dziękuję Ci, Michale, za ciepły uśmiech, radość i zadziwienie, których doświadczam, gdy patrzę na Twoje dzieła.

Warszawa 24 lipca 2008 roku