Książka
- Goran Bregović - Szczęściarz z Sarajewa Grzegorz Brzozowicz
Grzegorz Brzozowicz, Goran Bregović - Szczęściarz z Sarajewa - fragmenty
Dugmemania
Rok 1975 należał do Bijelo Dugme. Sprzedając 100 tysięcy egzemplarzy debiutanckiego albumu, Bregović udowodnił, że muzyka rockowa może przynosić spore zyski. Szefowie firm fonograficznych nagle zauważyli istnienie długowłosych młodzieńców i otworzyli przed nimi szeroko drzwi. W Serbii postawiono na Smak i Pop Maöinę, w Chorwacji na Parni Valjak i Time, w Bośni na Teöką Industriję, a w Macedonii na Leb i Sol. Żadna z tych grup nie osiągnęła jednak takiego sukcesu komercyjnego jak Weseli Bośniacy, a ich płyty w porównaniu z nagraniami Bijelo Dugme dziś brzmią staroświecko. Mieliśmy szczęście, że inni byli głupsi od nas. Jedynie słoweński Buldożer prezentował oryginalny styl artystyczny, nawiązujący do muzycznych i obyczajowych prowokacji Franka Zappy, jednak trudno było oczekiwać, by ten rodzaj twórczości spotkał się z masową akceptacją. Powszechnie uważano, że drugi album przyniesie szybki koniec Bijelo Dugme, zespołu "znikąd". By pracować w spokoju, Goran zabrał muzyków do górskiej wioski Borike, gdzie zespół spędził dwa miesiące na przygotowaniu materiału.
Człowiek ma skłonność do przekory, lubi przetrwać wbrew wszystkiemu. Druga płyta powstała na przekór innym... tym, którzy jak sępy czekali, aż niechybnie padniemy. Bijelo Dugme okazało się kurą znoszącą złote jaja. Był to tak nieoczekiwany dar losu dla szefów wytwórni Jugoton, że skłonni byli spełniać wszelkie zachcianki Bregovića, a ten bez skrupułów postanowił to wykorzystać. Bezczelnie zażądał, by następny album zespół nagrywał w Londynie i to z uznanym producentem.
Chciałem pracować z Chrisem Thomasem, który nagrywał Roxy Music, Beatlesów, a później Sex Pistols. Niestety, nie był w tym czasie wolny i zdecydowałem się na Neila Harrisona, którego praca bardzo mi przypadła do gustu na płytach grupy Cockney Rebel. Drugi i trzeci album nagraliśmy w najlepszym wówczas na świecie studiu AIR w Londynie, które było własnością producenta Beatelsów George'a Martina. On sam pojawiał się raz w tygodniu, by kontrolować sytuację. Studio to miało bardzo inspirującą atmosferę: znajdowało się na szczycie budynku, w pewnym sensie "wisiało" nad Oxford Circus, jednym z centralnych punktów Londynu. To było piękne miejsce i posiadało niebywałą akustykę. Tam właśnie, podczas naszej sesji, przesłuchiwano po raz pierwszy "Bohemian Rhapsody", wielki przebój grupy Queen. To było niezwykłe wrażenie. Za drugim razem w studiu obok nagrywał solowy album Bryan Ferry, w innym Marc Bolan swoją ostatnią przed śmiercią płytę. Bolan był nieco niedostępny, ale lider Roxy Music kilkakrotnie do nas wpadał. Odwiedzała go Jerry Hall, która później porzuciła go dla Micka Jaggera. Z gwiazdami dość szybko nawiązywaliśmy kontakt, bo choć niektórzy mieli włosy ufarbowane na fioletowo, to kiedy się wspólnie sika, pękają wszelkie bariery.
Praca nad drugim albumem trwała w AIR studiu przez dwa listopadowe tygodnie 1975 roku. Zważywszy, że godzina jego wynajęcia kosztowała 100 funtów, była to najdroższa płyta w historii jugosłowiańskiej fonografii. Nie był to jedyny rekord ustanowiony wówczas przez Bijelo Dugme. Album "Co byś dał, by znaleźć się na moim miejscu" do połowy następnego roku znalazł 250 tysięcy nabywców! Ponieważ było to dwukrotnie więcej niż platynowy nakład, po raz pierwszy w historii Jugoton przyznał swoim pupilom diamentową płytę. Jugosławię w 1976 roku ogarnęła histeria ochrzczona wkrótce mianem "Guzikomanii". Ten nakład dla tak małego kraju, jak Jugosławia, był czymś niewyobrażalnym, przypominał katastrofę. Chyba wszyscy posiadacze gramofonów kupili naszą płytę. Przed nami nikt nie mógł wyżyć z rock and rolla. Grało się na studiach, a potem wszyscy imali się poważniejszych zajęć. Udowodniliśmy, że może być inaczej. W tamtym okresie byliśmy praktycznie 300 dni w roku w trasie. A kiedy jesteś tak długo na koncertach, doprowadzasz się szybko do stanu zadowolonego z siebie kretyna. Do takiego miłego osłupienia. To jest choroba wszystkich zespołów na świecie. Zmieniasz tylko hotele i w ciągu trzystu dni masz sto pięćdziesiąt kobiet. Rock and roll w swej istocie opiera się na hedonizmie, a kiedy utraci tę napędową siłę, staje się smutny i nieco podejrzany.
Wiosną 1976 roku Bijelo Dugme ruszyło w spektakularną trasę koncertową. Jej start został zaplanowany w Belgradzie. Tym razem aż trzykrotnie zapełniła się największa, sześciotysięczna hala sportowa Pionir. Miałem okazję oglądać jeden z tych koncertów i, mimo że wówczas starałem się z całych sił nie poddać ogólnemu amokowi, musiałem przyznać, że był to naprawdę spektakl na światowym poziomie. Kilka tygodni wcześniej widziałem w tej samej sali, wypełnionej zaledwie do połowy, występ topowej brytyjskiej grupy Nazareth. Bezsprzecznie Dugme wypadło lepiej. Dramaturgia występu trzymała przez cały czas w napięciu, rozbłyskały setki kolorowych świateł, nagłośnienie było równie mocne jak na koncercie Deep Purple, dymy gęsto i często spowijały scenę, panny mdlały, chłopaki ryczeli na cały głos... a w finale zapłonęły talerze perkusisty.
Koncerty są jak narkotyki - szkodzą, ale smakują. Uzależniają fizycznie. To tworzenie zorganizowanego hałasu. Rozumiem tych sześćdziesięciolatków, którzy nie mogą przestać występować. Odkręcasz wzmacniacz, jedziesz na gitarze i czujesz wokół siebie siłę. Są osoby na tej samej zasadzie zakochane w artylerii. Byłem świadom pozorności tej mocy, bo nigdy nie traktowałem sceny jako forum, z którego można by realnie oddziaływać na dzieciaki. My tworzyliśmy dwugodzinną iluzję. W dniu jednego z belgradzkich koncertów po raz pierwszy ujrzałem Gorana z bliska. Wysiadał z resztą zespołu z samochodu na Teraziach, centralnej belgradzkiej ulicy. Stałem osłupiały, całkowicie zahipnotyzowany ich wyglądem. Był to ciepły kwietniowy dzień, a Goran miał na sobie krótkie futerko, na nosie okulary o różowych szkłach, wokół szyi atłasowy szaliczek, a na nogach buty na wysokich obcasach. Nim doszedłem do siebie, rozległ się pisk, ze wszystkich stron rzuciły się dziewczęta i uwiesiły się im na szyjach. Byłem wstrząśnięty i szczerze ich nienawidziłem, mieli bowiem wszystko, o czym marzyła moja nastoletnia dusza.