Wydawnictwo DRZEWO BABEL

Artykuły i wywiady
Vedrana Rudan

Wysokie Obcasy, 5 listopada 2005

Katarzyna Surmiak-Domańska

 

Zła Chorwatka

 

 

Kiedy dla Pani zaczęła się wojna serbsko-chorwacka?

Na zebraniu. Był rok 1991. Od ośmiu lat pracowałam w państwowym Radiu Chorwackim w Rijece, gdzie prowadziłam bardzo popularny program satyryczny “Okno”. Byłam znaną dziennikarką. Cztery lata wcześniej się rozwiodłam, miałam drugiego męża, dwoje własnych dzieci z pierwszego małżeństwa i przybranego syna. Któregoś dnia, podczas zwykłego zebrania redakcyjnego, mój szef zwrócił się do mnie w obecności kolegów: “Czy może nam pani wytłumaczyć, dlaczego porzuciła pani męża – prawdziwego Chorwata – i wyszła za mąż za Serba?”.

 

Co Pani odpowiedziała?

Odpowiedziałam: “Zrobiłam to, ponieważ mój mąż Chorwat miał pewną część ciała o, taką małą, a mój mąż Serb ma tę samą część ciała o, taaaaaką dużą”.

 

I jaka była reakcja?

Cisza.

 

Nikt się nie zaśmiał?

Nikt.

 

Wkrótce została Pani zwolniona. Była Pani pierwszą dziennikarką w Chorwacji, wyrzuconą z pracy przez reżim Franjo Tudźmana. Co Pani takiego zrobiła? Bo nie chodziło pewnie tylko o męża.

Powiedziałam na antenie, że Franjo Tudźman to faszysta. W mgnieniu oka z cenionej dziennikarki stałam się złą Chorwatką. A to gorsze nawet, niż być Serbką. Nie tylko mnie wyrzucili, ale w ogóle zdjęli “Okno” – program, który utrzymywał się w radiu przez 30 lat.

 

W Polsce przywykliśmy widzieć konflikt serbsko-chorwacki jako wywołany przez Serbów. Słyszeliśmy, że Chorwaci musieli się bronić. A w książce “Ucho, gardło, nóż” Pani równo dokłada i jednym, i drugim. Pani bohaterka Tonka przedrzeźnia Chorwatów usprawiedliwiających zbrodnie wobec Serbów: “Ale to oni zaczęli. Ale popatrzcie, co oni nam zrobili”.

Oczywiście, że Chorwaci musieli się bronić. I pod tym pretekstem ochoczo popełniali zbrodnie na cywilnej ludności. “Broniąc się”, palili Serbom domy, wynosili ich meble, kradli samochody, a nawet mordowali ludzi na progu ich domów. To zdarzało się nie tylko tam, gdzie wrzały walki, ale również w spokojnych miejscach jak Zagrzeb czy Split. Ja i kilkoro innych dziennikarzy mieliśmy odwagę mówić, że dla kryminalistów nie ma usprawiedliwienia. Tymczasem do dzisiaj w naszym chorym kraju uważa się, że wojna jest usprawiedliwieniem. Jeden z sędziów naszego sądu najwyższego to człowiek, który w czasie wojny zgwałcił młodą Muzułmankę. Każdy o tym wie i nikt nie uważa tego za ważny problem. Przecież była wojna.

 

Co się działo w radiu, kiedy została Pani zwolniona?

Następnego dnia (siedziałam jeszcze miesiąc na wypowiedzeniu) moi koledzy – zarówno Chorwaci, jak i, co dziwniejsze, Serbowie – nie chcieli mieć ze mną nic wspólnego. Nagle nikt nie siadał w pobliżu mojego biurka, nikt mi nie proponował wyjścia na kawę, a jak ja proponowałam, to się wymigiwali, sekretarka przestała łączyć do mnie rozmowy, na zebraniach co prawda siadaliśmy w kupie, bo sala była mała, ale jak tylko zebranie się kończyło, wszyscy jak najszybciej wychodzili, żeby czasem szef nie zobaczył, że ktoś zbyt długo pozostaje blisko mnie. Ludzie, z którymi przyjaźniłam się od ośmiu lat! Najobrzydliwsze było to, że najbardziej złośliwie zachowywali się wobec mnie właśnie Serbowie, którzy, wydawałoby się, powinni być po mojej stronie.

 

Oni bali się najbardziej...

Tak. Aż w końcu któregoś dnia ich także wyrzucono. Jednego dnia – wszystkich pracowników radia o serbskim pochodzeniu. Porozjeżdżali się potem po Europie, żeby szorować kible w knajpach, albo wyjechali do Serbii, gdzie traktowano ich jak obcych. Mieli przecież chorwackie obywatelstwo.

 

Czym się różni Serb od Chorwata? Czy przyglądając się osobom w tej kawiarni w Zagrzebiu, gdzie siedzimy, jest Pani w stanie domyślić się, kto jest Serbem?

Nie. Oczywiście, istnieją przesądy, że Serbowie są bardziej prymitywni, dzicy, agresywni, krwiożerczy, głupi. Ale to oczywiście bzdura.

 

Jak w takim razie odróżnić Serba od Chorwata?

U nas w radiu szło według nazwisk. Jak masz końcówkę “ić” – na przykład Babić – to jesteś Serbem. Zdarzają się też Chorwaci o nazwisku na “ić”, ale wtedy taki Chorwat, kiedy się przedstawiał, to od razu dodawał: “Babić Chorwat”, a Babić Serb nic nie dodawał. Najśmieszniejsze, że zostawili jedną Serbkę tylko dlatego, że miała chorwackie nazwisko po mężu Chorwacie, z którym zresztą już dawno się rozwiodła. I ona była najbardziej zaciekłą chorwacką nacjonalistką w całym radiu. Największymi zwolennikami Tudźmana okazywali się właśnie ci, którzy mieli serbskie korzenie i próbowali je ukryć. Zresztą sam Tudźman miał dwóch wnuków Serbów. Pozwolił im zresztą ukraść mnóstwo pieniędzy. Dlatego uważam, że mówienie o wojnie między Chorwatami i Serbami to bzdura. To była wojna między złodziejami i pechowcami. Naszych, ale też zagranicznych koncernów i Ameryki, która chciała zdestabilizować Europę.

 

Jak żyli ze sobą Serbowie i Chorwaci przed wojną, za czasów Jugosławii titowskiej?

Nie przypominam sobie żadnego napięcia w latach 70. czy 80.

 

Trudno zrozumieć, że ludzie, którzy kiedyś nie widzieli między sobą żadnych różnic, nagle dali się tak łatwo namówić, żeby się nienawidzić.

Niech pani sobie wyobrazi, że to trochę tak jak z Żydami u was. Niby wszystko jest dobrze, ale to napięcie gdzieś tam leży uśpione i czasem ktoś próbuje je podkręcić.

 

U nas czasem wcale nie trzeba być Żydem, żeby być Żydem. Niektórzy nazywają Żydami tych, którzy po prostu mają inne poglądy. Czy podobnie było u was z Serbami?

U nas używało się słowa “czetnik”. To takie dużo wygodniejsze określenie Serba, bo pojemniejsze. Może obejmować też Chorwata, który trzyma z Serbem. Oczywiście używanie tego słowa było w latach 90. absurdalne. Czetnicy kojarzą się z faszystowską frakcją Serbów, która kolaborowała z Niemcami w czasie II wojny. Słowo “czetnik” ma też inną zaletę. Używając go, udajemy, że nie chodzi o konflikt etniczny, tylko polityczny, czyli taki niby bardziej szacowny. Tutaj w Zagrzebiu nasza milicja zamordowała dziesięcioletnie dziecko wraz z rodzicami, bo byli “czetnikami”. W rzeczywistości byli po prostu bogatymi Serbami. Ojca zastrzelili w domu, a matkę i córkę zawieźli na wysypisko śmieci i zestrzelili w przepaść. Nazwiska milicjantów są znane. I nic. Nasz obecny prezydent pomógł im uniknąć kary. “Przecież była wojna”.

 

Tonka z “Ucha...” ma przyjaciół Elę i Borysa. Kulturalnych ludzi, którzy mają ładną sypialnię z meblami z wikliny. Borys zostaje wcielony do wojska. Wkrótce wspólnie z kolegami żołnierzami bierze udział w egzekucji Serba. Najpierw dla zabawy każą mu spółkować ze sprzątaczką. Mężczyzna wie, że za chwilę zginie. Żołnierze śmieją się z jego przerażenia, w końcu strzelają do kopulującego mężczyzny. Czy znała Pani osobiście takich ludzi jak Borys?

Ta zbrodnia wydarzyła się naprawdę, w małej miejscowości 30 km od Rijeki. Osobiście nie znałam ludzi, którzy zabijali. Ale znam osobiście ludzi, którzy widzieli, jak się zabijało. Wiem, że zabijał mój sąsiad, który ma willę w Rijece, przy naszej ulicy.

 

W “Uchu...” mówi Pani o ludziach, którzy latami żyli obok siebie, mówili sobie “dzień dobry”, “proszę”, ustępowali sobie miejsca w tramwaju. Aż nagle padło hasło” “Macie się rzucić sobie do gardeł!”. I ci sami ludzie zaczęli się raptem zabijać i gwałcić sobie nawzajem córki. A kiedy się już na dobre rozochocili, krzyknięto: “Stop! Teraz znowu proszę mówić sobie “dzień dobry”. Czy to możliwe, żeby zakończyć taką “zabawę” i wrócić do tego, co było dawniej?

Liczba chorwackich weteranów tej wojny, którzy co roku popełniają samobójstwo, pokazuje, że to niełatwe. Tysiące rocznie. Co ciekawe, im dalej od wojny, tym jest ich więcej. Z czasem ludzie uświadamiają sobie, jak zostali zmanipulowani.

 

Napisała Pani też, że ludzie dobrze się czują na wojnie.

Tak, bo nie muszą myśleć samodzielnie. Ktoś inny ustala im cele, mówi, co robić. Ludzka natura jest dzika. W czasie wojny człowiek staje się naprawdę tym, kim jest. Jeśli chcesz poznać kogoś naprawdę, sprawdź, jak zachowuje się w czasie wojny.

 

Jak głęboko wojna weszła w Pani życie?

W naszym regionie – Rijeka, Zagrzeb – nie było walk, trupów. Razem z mężem założyliśmy agencję nieruchomości i sprzedawaliśmy Chorwatom mieszkania Serbów, którzy uciekali za granicę. Wojnę w sensie, że tak powiem, dosłownym widziałam w postaci tłumów uchodźców i żołnierzy, którzy przyjeżdżali na weekendy.

 

Dla mnie wojna to było przede wszystkim zwolnienie z radia i niemożność pracowania w zawodzie wiele lat. Moja wojna to desperacja, by uratować syna i męża od powołania do wojska. Sprzedałam stary dom rodzinny i za uzyskane pieniądze wysłałam syna do USA na studia. Nie było go przez siedem lat. Za resztę przekupiłam urzędników i tak udało mi się uratować Ljubisę.

 

Mój mąż Ljubisa był prokuratorem wojewódzkim. Jego też wyrzucono z pracy za serbskie pochodzenie. Ale nie zawahano się przysłać mu wezwania do wstąpienia do armii chorwackiej. Ljubisa ma problemy z sercem, już przed wojną wiele czasu spędził w szpitalu. Podejrzewamy, że to wezwanie było próbą wykończenia go. Wtedy po raz pierwszy zobaczyłam z przerażeniem, jaką potęgę ma pieniądz.

 

Wojna to problemy mojej córki Asji w szkole. Miała 12 lat, kiedy nauczycielka nazwała ją przy całej klasie czetniczką. Z mojego powodu.

 

Wojna kojarzy mi się też z utratą najlepszej przyjaciółki. To jedno z boleśniejszych doświadczeń w moim życiu. Ona i jej mąż byli dla mnie jak siostra i brat. Kiedy opuściłam pierwszego męża, bardzo mi pomogli. Pomagali mnie i Ljubisie znaleźć mieszkanie, dawali nam pieniądze. Dzięki nim przeżyliśmy ten trudny okres. Nagle wybuchła wojna i pewnego dnia Marija ni stąd, ni zowąd mówi do mnie znaczącym tonem: “Chyba od początku byłaś świadoma tego, że twój mąż to czetnik”.

 

Wcześniej nie przeszkadzało jej to, że pomaga czetnikowi?

Skąd! Bardzo go lubiła. Bo czetnikiem stawało się nagle, w ciągu jednej nocy. Kto tu jest Serbem? A ten i ten. Aha, czyli to też są czetnicy. Do widzenia, wykreślam ich z życia. Ludzie zadziwiająco łatwo adaptują się do nowych sytuacji. Niektórzy, oczywiście. To był jeden z niewielu momentów, kiedy odjęło mi mowę. Kochałam tę Mariję. Nic nie odpowiedziałam. Ale najśmieszniejsze było to, że ona mnie później przeprosiła.

 

Dlaczego to śmieszne?

Śmieszny był sposób, w jaki to zrobiła. Kilka lat temu, już dobrze po wojnie, biorę do ręki jakieś pismo kobiece. Patrzę – wywiad z Mariją. Była wtedy przewodniczącą związków zawodowych w Rijece. Czytam. I co? Marija zwierza się dziennikarce, że kiedyś w czasie wojny bardzo obraziła swoją najlepszą przyjaciółkę i ma nadzieję, że ta jej kiedyś wybaczy. Nie podała nawet mojego imienia. A na swoje usprawiedliwienie dodała: “No tak... ale wtedy była wojna”.

 

Myśli Pani, że po takim dziwacznym komunikacie, który może dotrze do adresata, a może nie dotrze, można czuć się rozgrzeszonym? Nie mogła zadzwonić, napisać?

Dzięki wojnie zrozumiałam, że ludzie zwykle wybierają to, co najmniej kłopotliwe. Ludzie to generalnie tchórzliwe owce o niepohamowanym pędzie do trzymania się stada. Wtedy czują się “normalni”, a więc i rozgrzeszeni. Marija znowu jest koleżanką mojego męża. On jako prawnik pomaga jej w interesach. I znowu jej nie przeszkadza to, że jest “czetnikiem”. Ale ja nie utrzymuję z nią kontaktów. Nigdy nie dałam jej odczuć, że domyśliłam się, że tamten fragment artykułu był skierowany do mnie.

 

Wojna się skończyła. Skończyli się czetnicy. Siedem lat po wojnie napisała Pani książkę o niej. Po co?

Nie mogłam znaleźć pracy, ciągnęła się za mną ta zła Chorwatka. Nie mogłam pisać w gazetach, więc napisałam książkę dla siebie, do szuflady. Nie sądziłam, że ktoś ją opublikuje. Gdybym miała taką nadzieję, napisałabym ją lepiej.

 

Tonka to postać inna niż Pani – prosta, materialistka, wrażliwa, ale raczej nie odważna. To chyba zła kobieta?

Robi pani błąd. Ona nie jest zła, jest nieszczęśliwa. Nie ma złych kobiet, są tylko nieszczęśliwe.

 

Źli są tylko mężczyźni?

Tak. Kobiety są ofiarami.

 

Marija i ta serbska protudźmanowska koleżanka z radia też? Czy to nie za wygodne usprawiedliwienie?

Winę według mnie można rozpatrywać proporcjonalnie do władzy. A u nas kobiety nie mają żadnej władzy. Za winą kobiety zawsze stoi wina mężczyzny.

 

Dla was mężczyzna znaczy dużo mniej niż dla nas. Polki rozumieją, że związek z mężczyzną ma być wzbogaceniem życia, a nie jedynym jego sensem. Byłam dwa razy w Polsce i tak się złożyło, że kobiety, z którymi miałam do czynienia, były samotne. A ciągle się śmiały!

 

U nas prawie nie ma rozwódek. Nie ma samotnych kobiet po trzydziestce.

 

W Polsce pierwszy raz w życiu spotkałam się z tym, że w towarzystwie kobieta zabiera głos na temat literatury, malarstwa, muzyki, restauracji, pieniędzy, podróżowania i przede wszystkim pracy. Uprzedzono mnie, że tak u was jest, ale co innego słyszeć, a co innego zobaczyć. Bez gołych brzuchów wywalonych na mróz, bez makijażu... Młode Chorwatki są wymalowane na każdą okazję. W ich życiu mężczyźni odgrywają najważniejszą rolę. To bardzo smutne.

 

Pani druga książka, która wkrótce ukaże się w Polsce – “Miłość od ostatniego wejrzenia” – jest o kobiecie, nad którą znęca się mąż. Czy to tym razem o Pani?

Bardziej jestem bohaterką tej książki niż pierwszej. Do napisania “Miłości...” zainspirowało mnie pierwsze małżeństwo z tyranem ojcem. Wychowałam się w typowej chorwackiej rodzinie. Kobieta ma sprzątać i prasować. Ojciec, który był rybakiem, bił mnie, gdy przyłapał mnie na czytaniu. Matka nigdy nie stanęła w mojej obronie, nie zaprotestowała, mimo że sama też była bardzo źle traktowana. I muszę przyznać, że to bolało mnie najbardziej. Pierwszy raz usiłowałem zabić mojego ojca, gdy miałam 21 lat. Wylałam mu na głowę wrzącą zupę. Wylądował w szpitalu, ale przeżył.

 

Za co go Pani oblała?

To były lata 70. Byłam po studiach. Właśnie wyszły z mody króciutkie spódniczki i modne stały się midi. Ojciec zobaczył mnie w takiej spódnicy za kolana i wrzasnął: “Do wczoraj wszystkie byłyście kurwami, a teraz jesteście zakonnicami, tak?”, i pchnął mnie. Poleciałam na szklaną szafkę, która się przewróciła, i pokaleczyłam się rozbitym szkłem. Wstałam i chwyciłam za garnek. Pojawiłam się w domu ojca dopiero po kilku latach, kiedy urodził się Slaven. Wtedy po raz pierwszy poczułam nad ojcem władzę. Zagroziłam: “Jeśli mnie jeszcze raz skrzywdzisz, nigdy wi ęcej mnie nie zobaczysz”. Najtrudniejsze jest to, że on kochał mnie nieprawdopodobnie. Natura ludzka jest skomplikowana...

 

Jak to możliwe, że wychowując się w takim domu, udało się Pani skończyć studia?

Wcześnie opuściłam ten dom. Kiedy skończyłam 12 lat, rodzice przestali mi cokolwiek kupować. Zaczęłam utrzymywać się sama. Czekałam na turystów na dworcu, żeby nosić ich bagaże, byłam służącą, recepcjonistką. Niedawno moja córka Asja zrobiła dyplom z ekonomii. Byłam z nią na uroczystości na uniwersytecie. Przypomniałam sobie dzień, kiedy ja odbierałam na tej uczelni dyplom z germanistyki i filologii chorwackiej. Był marzec 1973 roku. Miałam mamę, tatę i babcię. Nikt z nich nawet nie wiedział, że odbieram dyplom.

 

Ale wkrótce potem wyszła Pani za mąż za człowieka, który bardzo przypominał Pani ojca.

Byłam przekonana, że wszyscy są tacy sami, a za kogoś trzeba było wyjść. Miałam już 26 lat. Mój mąż też bił mnie za czytanie albo gdy przyłapał mnie na słuchaniu radia. Nie wierzyłam, że mężczyzna może być inny. Dopiero gdy poznałam obecnego męża. To było w roku 1987. Wtedy moje życie odmieniło się na lepsze. I nawet wojna tego nie zakłóciła.

 

Dzisiaj przeżywam najlepszy okres mojego życia. Od paru lat znów jestem dziennikarką, piszę felietony, wydaję trzecią książkę. Mam piękny dom z tarasem i ogrodem, w którym mieszkam z mężem, jego synem, moim synem, córką, moją mamą i kotem. Mąż mnie rozpieszcza, kupuje mi kwiaty i marcepany. Ale mimo że mam wokół siebie mężczyzn, których kocham, ciągle podskórnie postrzegam mężczyzn jako wrogów.

 

Czy matka prosiła kiedykolwiek, żeby jej Pani wybaczyła?

Nigdy. Ona nie widzi problemu w tym, co się działo w dzieciństwie. Uważa, że to było normalne. Myślę, że mama cierpi na syndrom ofiary. Ofiara najlepiej czuje się w najbardziej naturalnej dla niej sytuacji, czyli sytuacji ofiary. Ale najciekawsze jest to, że w samym środku wojny, kiedy mama zobaczyła, jaki fajny jest mój drugi mąż, opuściła ojca i przeniosła się do nas. Miała 65 lat. Od dziesięciu lat mieszkamy razem.

 

Trudno uwierzyć...

Po prostu ujrzała światełko w tunelu. Całe życie była przekonana, że mężczyzna musi być oprawcą. Ale jak zobaczyła, że nie, to zdecydowała, że przynajmniej resztę życia przeżyje przyjemnie. Nie ma w niej najmniejszego poczucia winy. Mnie uważa po prostu za kobietę, którą spotkało nieprawdopodobne szczęście, ale i niezasłużone szczęście. Powtarza mi to każdego dnia: “Nie zasłużyłaś na to, nie zasłużyłaś”. I ciągle mnie pyta: “Co ten Ljubisa w tobie widzi?”

 

Katarzyna Surmiak-Domańska